wtorek, 1 stycznia 2013

Hej!

Dodałam Rozdział 7 w opowiadaniu pt. Cambio ;)
A to opowiadanie znajdziecie w zakładce na tym blogu ;)
Mam nadzieję, że wam się spodoba i liczę na komentarze!

~ Love u all ~ <3
 - by Laura Nowak

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Goodbye 2012!

Hej!
Mam nadzieję, że każda z was jest zadowolona z tego co zdarzyło się w 2012 roku ;)
Z okazji zbliżającego się Sylwestra, chciałabym życzyć wam wszystkim miłej zabawy w gronie przyjaciół lub rodziny. I mam nadzieję, że wrócicie do domu w dobrym stanie, żeby żadna w was nie dostała szlabanu na kompa, za złe zachowanie!!! Bo kto będzie wtedy czytał moje wypociny? ;(
Więc spełnienia marzeń, nowych przyjaciół, dobrych ocen i czego tylko chcecie w nowym roku!

Roku 2013 przynieś nam jak najwięcej szczęścia! ;) 

P.S mam nadzieję, że podoba wam się pomysł założenia tego bloga ;) Jeśli macie do mnie jakieś pytania, to zostawcie je w komentarzu ;)

~ Love u all ~ <3
 - by Laura Nowak 


niedziela, 30 grudnia 2012

Short Story pt. Panicznie się boję... Rozdział 4


 - Zayn? – szepnąłem gdzieś w ciemność – Zayn? – powtórzyłem, jednak wokoło panowała cisza. Rozejrzałem się dookoła lecz było zbyt ciemno, żeby dostrzec cokolwiek. Zaniepokoiło mnie, to że kiedy się obudziłem to mulata obok mnie nie było, jeszcze wczoraj siedzieliśmy tutaj i rozmawialiśmy o jakichś głupotach.  Wszystko aby nie myśleć o tym, że byliśmy w zamknięciu i w każdej chwili mogła nam się stać krzywda – Zayn! – uniosłem głos, jednak tak jak wcześniej tak i teraz nikt mi nie odpowiedział. Na pewno mulata tu nie było! Musieli zabrać go jak spałem. Przestraszyłem się nie na żarty, a co jeśli mu coś zrobili?! Nie mogłem skupić się na niczym innym ,tylko na tym gdzie może być Zayn? Co robił? I najważniejsze: czy żyje? Potrząsnąłem głową zastanawiając się nad ostatnim pytaniem. On musi do cholery żyć!
    Nagle usłyszałem dźwięk jakby ktoś schodził po schodach, po chwili drzwi do schowka się otworzyły, staną w nich Herman.
 - Teraz twoja kolej – powiedział i uśmiechnął się do mnie zadowolony. Cofnąłem się przerażony, czego on znowu ode mnie chciał? Chwycił mnie za ramię i pociągnął  w kierunku wyjścia z tego małego pomieszczenia, próbowałem się wyrwać jednak moje wysiłki poszły na marne. Wciągnął mnie do słownie na górę i skierował  do salonu. W którym był tylko ten mały karzełek, ich przywódca. Nigdzie nie było tamtych pozostałych dwóch z długimi włosami, może i to dobrze? W końcu dwóch bandziorów mniej, no nie?! Coś przykuło moją uwagę, a raczej nie coś a ktoś… wstrzymałem  oddech przerażony... nie mogłem w to uwierzyć…
 - Zayn! – wrzasnąłem podbiegając do leżącego na ziemi chłopaka, co dziwne nikt mnie nie powstrzymywał. Ukląkłem przy nim i zacząłem nim potrząsnąć. Jednak mulat był nieprzytomny, myślałem, że zaraz mi wyskoczy serce z piersi. Jeszcze nigdy w życiu nie bałem się tak o kogoś! Dopiero po kilki minutach zauważyłem, że mój ochroniarz krwawił i to dość obficie – Co wyście mu zrobili? – wysyczałem. Miałem ochotę zabić ich gołymi rękami. 
 - Stawiał się wiec dostał kulką w ramię, jeszcze żyje – rzeczywiście żył, ale w każdej chwili mógł umrzeć  i bardzo dobrze to wiedziałem. Zdjąłem swoją koszulkę i zawiązałem ją na ramieniu chłopaka, żeby powstrzymać krwawienie. Usłyszałem śmiech Jamesa, odwróciłem się w jego kierunku zdezorientowany. To nie było śmieszne!  - Zamknij RYJ ON SIĘ MOŻE WYKRWAWIĆ! – wrzasnąłem, a ten idiota zaczął jeszcze głośniej się rechotać. Miałem ochotę mu przywalić, ale wiedziałem że to tylko pogorszyłoby sytuację. Nie zwracałem na nich uwagi, tylko potrząsałem mulatem nerwowo, dlaczego on nie reaguje?!
 - Możliwe że podaliśmy mu też środki nasenne ..- dodał Herman uśmiechając się.
 - Co?! – wybałuszyłem na nich oczy.
 - Nie chciał współpracować, więc trzeba było go jakoś uspokoić. A skoro on nie by skory wysłuchać naszej propozycji to ty będziesz musiał to zrobić – mówił James siadając na sofie.
 - Co masz na myśli? – spytałem kładąc sobie głowę Zayna na udach i uderzając go lekko dłonią w policzek. Może  dzięki temu się obudzi, pomyślałem. Był cholernie blady, jak ściana, co mnie przerażało, ale nie dawałem za wygraną i dalej próbowałem go jakoś ocucić.
 - Możesz wybrać – zaczął zakładając jedną nogę na drugą – twoje życie albo jego… - podniosłem na niego wzrok zszokowany, o co mu chodziło?! – Jeśli chcesz przeżyć to cię wypuścimy wolno, ale on za to zapłaci – wskazał na nieprzytomnego mulata – Albo ty zostajesz a go wypuścimy. Wybieraj: ty albo on.
 - Ale… - nie wiedziałem co zrobić. W moich rękach były teraz nie tylko moje losy ale także i mulata. I co ja mam teraz zrobić? Boję się śmierci, ale nie pozwolę, żeby ten chłopak za to płacił! Ja muszę ponieść  karę. Już wczoraj powinienem zginąć, ale pomógł mi on. Tak więc teraz  musze uratować go. Dam radę i nie stchórzę. Śmierć jest dla mnie czymś strasznym, ale prędzej czy później i tak musiało mnie to spotkać. Zrobię to dla Zayna i Liama. Mojego ochroniarza, którego polubiłem już pierwszego dnia, pewnie gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach to zostalibyśmy przyjaciółmi. I dla Li mojego najlepszego przyjaciela, dla którego życie też było okrutne. Oddam życie za nich, coś co dostałem od Boga oddam diabłu. A poza tym nie chce mieć mulata na sumieniu do końca życia – Skąd mogę mieć pewność, że go wypuścicie? – spojrzałem prosto w oczy Jamesa, żeby w razie czego zauważyć czy kłamie czy nie.
 - Nie ufasz mi.. – powiedział głęboko nad czymś się zastanawiając – Jeśli będziesz chciał, żeby to on przeżył, to Herman na twoich oczach zamknie go na górze w garderobie. Ile jest do niej kluczy Niall?
 - Jeden, a poza tym te drzwi same się zatrzaskują , ale od wewnątrz da się je spokojnie otworzyć bez klucza- przełknąłem głośno ślinę nie wiedząc do czego zmierza.
 - To świetnie. Herman zamknie tam Zayna, a do kieszeni jego spodni wrzuci klucz, tym sposobem nie będziemy mogli dostać się tam – chyba mówił prawdę – Jak ten chłoptaś się obudzi to wyjdzie sobie stamtąd, a nas już tu nie będzie . Teraz mi wierzysz? – pokiwałem niepewnie głową – To świetnie. Więc jaka jest twoja decyzja?
 - Zabijcie mnie – wyszeptałem drżącym głosem, nie musiałem mówić głośniej gdyż i tak usłyszeli moją odpowiedź.
 - Jesteś głupi. Zamiast ratować własny tyłek, to ratujesz kogoś kogo prawie nie znasz – prychnął Herman. Nie zwracałem na nich uwagę, patrzyłem na spokojną twarz Malika. Był teraz taki bezbronny, nie zasługiwał na to wszystko co teraz się dzieje. Chciałbym żeby o tym zapomniał, żeby jak się obudzi to nie wiedział kim jestem ja, Herman i James. Chciałbym żeby żył i nie martwił się tym co było. Ale to tylko marzenia, prawda? Pogłaskałem jego policzek koniuszkiem palca, po moim policzku pociekła jedna łza.
 - Nie bój się, ochronię Cię – powiedziałem cichutko, tak żeby tylko on mnie usłyszał. Ale czy on wiedział co dzieje się wokół niego? Przecież był nieprzytomny… teraz byłem pewien, swojej decyzji – Mogę dostać kartkę i długopis? – spytałem już głośniej.
 - Skoro to twoje ostatnie życzenie to tak – po chwili  na kartce było coraz więcej pochyłych literek i plam po łzach, które skapywały z mich policzków. Złożyłem kartkę na pół i wsunąłem do swojej kieszeni.
    Potem wszystko działo się szybko. Herman zaniósł mulata do garderoby, dopilnowałem żeby klucz został zatrzaśnięty w środku, a na sam koniec chciałem się po raz ostatni z nim pożegnać. Wszedłem do środka, ukląkłem przy nim i wsunąłem do jego bezwładnej ręki wcześniej napisany przeze mnie list.
 - Ty chroniłeś mnie, więc teraz ja będę chronił ciebie. Będę twoim aniołem stróżem… Żegnaj… - spojrzałem jeszcze raz na niego po czym zamknąłem za sobą drzwi do garderoby i poszedłem trzymany brutalnie za ramię przez bysiora do salonu.
 - Lepiej zamknij oczy – szepnął mi do ucha Herman po czym popchnął mnie na ziemię, tak żebym ukląkł, zrobiłem to do czego byłem zmuszony. Słyszałem bicie mojego serca, przerażenie zawładnęło moim całym ciałem. Drżałem jak galareta. Nagle usłyszałem jak ktoś załadowuje pistolet, zacisnąłem powieki jeszcze bardziej. Potem rozległ się huk, poczułem przeszywający ból w mojej głowie. Bezwładnie upadłem na ziemię…
  Oddaję najcenniejszy dar jaki mógł dostać człowiek … życie …

*oczami Zayna *
 O kurwa jak boli, skrzywiłem się łapiąc za ramię. Podniosłem się z zimnej posadzki, gdzie ja jestem?! To chyba jakaś garderoba … co ja tutaj robię? Wstałem na równe nogi, dopiero teraz zauważyłem, że ściskam w ręku kawałek jakiejś kartki. Zdezorientowany rozłożyłem ją i zacząłem czytać:

   Drogi Zaynie,
Chcę żebyś, żył… nie wybaczył bym sobie jakby ci się coś stało … tak więc, chciałem się pożegnać. Tak dobrze przeczytałeś. Już mnie nie spotkasz żywego i zapewne domyślasz się co mam na myśli. Ty pomogłeś mi więc ja tobie. Pewnie kiedy ty będziesz to czytał, to mnie już nie będzie na tym świecie. Mimo tego musisz wiedzieć, że zawsze będę przy tobie, zostanę twoim aniołem stróżem i nie pozwolę, żeby kiedykolwiek coś złego cię spotkało. Wiedz, że jestem gdzieś w pobliżu.
Niall

   Nie to nie mogła być prawda! On żyje! To tylko jakiś głupi żart!
   Wstałem na równe nogi i pociągnąłem za klamkę, ku mojemu zdziwieniu drzwi były otwarte. Wybiegłem na korytarz i zbiegłem po schodach. Rozejrzałem się  dookoła niespokojnie, gdzie są te bandziory?! Jest zdecydowanie za cicho … szybkim krokiem oddałem się do salonu, to co zobaczyłem… o mój boże!  Podbiegłem do blond chłopaka leżącego na ziemi.
 - Niall! – zacząłem nim potrząsać – Proszę obudź się! To nie jest śmieszne! – szturchałem go jeszcze mocniej lecz nie reagował. W końcu zwolniłem ruchy, powoli to do mnie docierało , on nie żył… chwyciłem jego bezwładne ciało i przytuliłem do piersi. drżącymi rękami głaskałem go po zakrwawionej głowie, na czole miał ogromną ranę po kuli. Zacząłem płakać, nie potrafiłem powstrzymać łez.  – Mój mały Niall – szepnąłem. Dalej nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Patrzyłem na jego spokojną twarz,  w końcu już nie musi bać się o swoje życie, teraz jest w niebie i na sto procent tam jest mu o wiele lepiej. W liście napisał, że zawsze będzie blisko mnie, czy to możliwe? Czy to naprawdę jest możliwe, żeby był gdzieś tutaj? Rozejrzałem się w po pomieszczeniu jakby z nadzieją, że zaraz go zobaczę, jego szeroki uśmiech. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Pokręciłem głową zastanawiając się nad własną głupotą. To nie jest możliwe… on jest daleko stąd! A może jednak …? – Daj mi jakiś znak, że tu jesteś – szepnąłem, przez chwilę czkałem na cokolwiek, po kilku minutach straciłem nadzieję… nagle poczułem jakby ktoś kładł mi rękę na ramieniu, odwróciłem się zdezorientowany, jednak za mną nikt nie stał – A jednak – uśmiechnąłem się patrząc za siebie.
On tu jest.

Short Story pt. Panicznie się boję... Rozdział 3

jesli ktoś nie lubi brutalnych scen niech nie czyta!


 - Trzy – poczułem jak ostrze delikatnie dotyka skóry mojej szyi, wstrzymałem oddech przerażony. To już na pewno koniec.
 - Stój! – usłyszałem jakiś łomot, facet w garniaku cofnął odrobinkę nóż który tylko lekko mnie zranił. Otworzyłem oczy zdziwiony, że jeszcze żyję. To Zayn opuścił na podłogę pistolet i nogą kopnął go w stronę jednego z bandziorów.  Mężczyzna z kucykiem podniósł broń i schował za pasek swoich spodni zadowolony. – Wygrałeś. Poddaję się –mulat uniósł ręce w obronnym geście  – Tylko błagam nie rań Nialla – przywódca tej zgrai schował ku mojej uldze nóż do wewnętrznej kieszeni marynarki.
 - James co z nimi? – Harman zwrócił się do swojego przywódcy pokazując na mnie i Zayna. Więc tak miał na imię ten facet w garniaku… wstrzymałem oddech czekając na to co usłyszę, wiedziałem, że teraz ważą się losy nie tylko moje ale także i mojego ochroniarza. Zerknąłem na niego kątem oka, chłopak uważnie wpatrywał się w każdego z przestępców i rozglądał dookoła, jakby planował ucieczkę… jego wzrok na moment skupił się na mnie, mulat uśmiechnął się  pocieszająco, po czym znów zaczął nad czymś poważnie się zastanawiać. – Na razie trzeba ich gdzieś zamknąć – brutale tylko pokiwali głowami. -Wyprowadźcie go – wskazał brodą na Zayna. Jeden z nich chwycił go za ramiona i pociągnął w kierunku schodów, mulat próbował się wyrwać lecz na marne.
 - Zayn! – nie chciałem zostawać sam z tymi bandytami, a jednocześnie bałem się, że pod moją nieuwagę zrobią coś mu, bałem się o niego, wolałbym żeby to mnie torturowali  a nie jego. On był niewinny, nie zasługiwał na takie traumatyczne przeżycia.
 - Spokojnie blondyneczku, twojemu ochroniarzowi nic się nie stanie, po prostu chcę z tobą porozmawiać bez zbędnych świadków – szarpnął mnie do góry, posłusznie wstałem z klęczek. Spojrzałem w kierunku schodów gdzie Zayn dalej starał się wyrwać z łapsk jednego z brutali.
 - Zostawcie mnie do cholery! – krzyczał szarpiąc się – Niall nie daj się im! – po chwili krzyki ucichły, mulat został zaniesiony, sam nie wiedziałem gdzie teraz był  i co z nim zrobili, właśnie to mnie bardzo niepokoiło. Wokół panowała kompletne cisza, słyszałem bicie swojego serca.
 - Zayn! – zawołałem odwrócony w kierunku schodów gdzie zniknął mulat, jednak nikt się nie odezwał, zero reakcji.
 - Spokojnie –  stanąłem twarzą w twarz z Jamsem, jego brązowe oczy przeszywały mnie na wskroś, poczułem się taki malutki i bezbronny. Te oczy były jeszcze bardziej przerażające niż tęczówki łysola. Widziałem w nich gniew, ogromny gniew, jakbym staną przed samym diabłem. Przełknąłem ślinę speszony, gdyż dalej wpatrywał się ze mnie w taki dziwny sposób…  cofnąłem się troszeczkę do tyłu, mężczyzna uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
 - Gdzie Zayn? – starałem się nie okazywać strachu, lecz pod koniec zadrżał mi głos. James zbliżył się do mnie, a ja się cofnąłem.
 - Nie uciekaj – zaśmiał się ignorując moje pytanie, nasze twarze dzieliły centymetry.
 - Gdzie Zayn? – powtórzyłem pytanie, próbowałem nie zwracać uwagi na te piekielne oczy.
 - Czyżbyś się o niego bał, blondasku? – nie podobał mi się sposób w jaki mnie nazywał, czułem się wtedy jak jakaś nic nie znacząca rzecz. Jego głos był przesiąknięty jadem, koniuszkiem palca dotknął mojego policzka. – pytałem się o coś. Odpowiadaj! – niespodziewanie przyłożył mi z liścia jak to się mówi. Przyłożyłem rękę do bolącego policzka, rozmasowując go. Serce zaczęło mi jeszcze głośniej bić, moje ręce trzęsły się jak galareta.
 - Tak boję się – odpowiedziałem, żeby uniknąć kolejnego ciosu. Facetowi najwyraźniej podpasowało to, że robiłem wszystko co mi kazał. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem ,że może dzisiaj, jutro albo kiedykolwiek on może to wykorzystać. Oby ta chwila nie nadeszła. Mimo wszystko postanowiłem , że będę posłuszny i zrobię wszystko aby nie cierpiał przeze mnie niewinny człowiek. Nie pozwolę, żeby Zayn płacił za moje czyny, na pewno do tego nie dopuszczę. Gdyby coś mu się stało, obwiniałbym siebie do końca życia. Co powiedziałbym jego rodzinie ,znajomym? O a może to: jestem kompletnym egoistą dlatego  poświęciłem życie mulata, żeby chronić swój własny tyłek. Nie mógłbym spojrzeć tym ludziom prosto w oczy, oczywiście jeżeli bym to przeżył.
 - Czy Liam był tego warty? Po co chciałeś sprawiedliwości narażając swoje własne życie? – w jego głosie wyczułem ironię – Jesteś kompletnym idiotą. Nie przewidziałeś że część z nas może zostać na wolności i chcieć się zemścić – pokręcił głową z dezaprobatą.
 - To był mój przyjaciel ,a wy go zabiliście! – na samo wspomnienie mojego najlepszego przyjaciela zachciało mi się płakać. Strasznie brakowało mi jego żartów, pouczeń  albo tego jak śpiewał Bibera krzątając się po kuchni, żeby zrobić mi coś do jedzenia, bo sam nie potrafiłem o siebie zadbać. Przed oczami ukazała mi się uśmiechnięta twarz Li: wyprostowane włosy z grzywką na bok, wiecznie wykrzywione w uśmiechu pełne usta i te błyszczące oczy. Tak strasznie za nim tęskniłem. Do dziś pamiętam dzień  w którym się poznaliśmy, byliśmy jeszcze małymi dzieciakami …

 - Horanek – Harry postrach całego przedszkola wyrwał mi z ręki truskawkowego lizaka – Dzisiaj też pobiegniesz z płaczem do mamusi? – zaśmiał się a jego kolega Louis spojrzał na mnie z pogardą.
 - Zo-zostaw mnie – cofnąłem się
 - Pfff… Nie dotrzymałeś tajemnicy karzełku – zaczął jeść mojego kochanego lizaczka – Miałeś mi przynieść 10 lizaków, a przyniosłeś ile?! Jednego napoczętego matole! – popchnął mnie, upadłem na chodnik, który znajdował się przecznicę od przedszkola.
 - Prze-przepraszam – wyjąkałem – Jutro przyniosę. Obiecuję.  – prychnął lekko podirytowany.
 - Wiesz gdzie mam twoje przeprosiny?! W dupie! – próbowałem podnieść się z zimnego betonu, lecz mój oprawca kopnął mnie w kostkę, ponownie upadłem zwijając się z bólu. Rozmasowałem bolące miejsce, oby to nie było nic poważnego. Podniosłem się na drżących nogach, spojrzałem na mojego przeciwnika bojąc się co ma zamiar zrobić. Chłopak z burzą loków zbliżył się do mnie, kątem oka zauważyłem jak zaciska dłoń w pięść. Zareagowałem instynktownie. Popchnąłem go lekko, tak że cofnął się kilka kroków do tyłu, zdziwiło go moje zachowanie. Wykorzystałem moment jego nieuwagi i zacząłem uciekać tam gdzie pieprz rośnie. Słyszałem krzyk Harrego  za sobą.
 - Jeszcze zobaczysz na co mnie stać! – skręciłem w jakąś drogę żeby ich zgubić gdyż nie mieli zamiaru mi odpuścić. Ciągle słyszałem jak Loczek pośpieszał swojego kumpla i wykrzykiwał różne obelgi w moim kierunku. Skręciłem w kolejną przecznicę, byłem już wykończony biegiem, lecz nie chciałem nawet na chwilę zwalniać. Bałem się tego co mogliby mi zrobić gdyby mnie złapali. Nagle wpadłem na coś, zaliczyłem porządną glebę.
 - Gdzie ci się tak śpieszy? – po chwili jednak zorientowałem się, że to nie było coś a raczej ktoś. A mianowicie chłopak na oko w moim wieku, brązowe oczy, koszula w kratę. wyciągnął w moim kierunku dłoń, chwyciłem ją, a mój rówieśnik pomógł mi wstać. Wymamrotałem przeprosiny i już chciałem odejść lecz chwycił mnie za ramię. – Liam jestem – uścisnąłem jego dłoń i się przedstawiłem.
 - Horan i tak cię znajdę! – usłyszałem krzyk Harrego gdzieś za zakrętem. Przestraszyłem się nie na żarty…
 - Przepraszam ale musze uciekać.. – odwróciłem się plecami do chłopaka z zamiarem kontynuowania ucieczki.
 - Stój! –zdezorientowany odwróciłem się z powrotem twarzą do Li. – Pomogę ci się gdzieś schować.

Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie, dzięki tym dwóm Louisowi i Harremu zdobyłem  przyjaciela, którego niedawno mi w brutalny sposób odebrano… - Pożałujecie tego co mu zrobiliście! – spojrzałem ze złością na Jamesa.
 - oh… czyżby? – znów sobie za mnie zakpił – To ty pożałujesz… najbliższe  dni będą najgorszymi chwilami waszego  życia i pewnie też ostatnimi  - wybałuszyłem na niego oczy myśląc że się przesłyszałem. On chyba nie miał na  myśli tego, że będą nas torturować, prawda?  Zaraz zaraz. Jak to nas?!  On chce … omójboże…
 - Nie zrobisz tego – zająkałem się.
 - On pójdzie na pierwszy ogień – zaśmiał się – I to na twoich oczach – dodał. Przełknąłem głośno ślinę, dlaczego ten facet chce skrzywdzić niewinnego człowieka? James nie na serca, jest wypłukany z uczuć. Dlaczego akurat naraziłem się takim typkom no dlaczego? Nie dość, że obwiniam się za śmierć Liama, to jeszcze będę miał na sumieniu Malika… tak śmierć Li to moja wina, bo przecież mogłem mu pomóc … mogłem ale tego nie zrobiłem. Nienawidzę siebie za to! Dlaczego mu nie pożyczyłem tych cholernych pieniędzy? Pewnie gdyby nie to teraz by żył… - Herman przeszukaj go, a potem gdzieś zamknij – mężczyzna w garniaku jeszcze raz spojrzał na mnie z pogardą i zszedł na dół. Kątem oka zauważyłem jak zbliża się do mnie ten cholerny łysol, odruchowo chwyciłem się za zmiażdżony nadgarstek i przycisnąłem do piersi. Chciałem chronić obolałe miejsce w razie kolejnego ataku.  Widząc to mój oprawca uśmiechnął się pod nosem.
 - Rozbieraj się- powiedział stojąc metr ode mnie.
 - Co?! – wydawało mi się, że się przesłyszałem.
 - Rozbieraj się muszę cię przeszukać – pokręcił głową z dezaprobatą. Zdjąłem ostrożnie kremowy sweter, żeby nie nadwyrężyć ręki  i rzuciłem go na podłogę. 
 - Spodnie – w jego oku pojawił się dziwny błysk.
 - Ale… - zawahałem się. Facet  chwycił mnie z całej siły za włosy i wysyczał:
 - Powiedziałem, że masz zdjąć spodnie… - zrobiłem to co kazał – Bokserki – uśmiechnął się przebiegle.
 - NIE! – zaprzeczyłem. Nie miałem zamiaru się przed nim obnażać, chciał mnie ośmieszyć, ale to już była lekka przesada. – Co ty robisz? – przyłożył mi z liścia, a potem przygwoździł mnie twarzą do ściany. Uderzyłem czołem o twardy gips , zakręciło mi się w głowie, lecz mimo tego starałem się uwolnić. Łysol złapał jedną ręką moje dłonie i przygwoździł do ściany tuż nad moją głową. Nie mogłem się poruszyć, próbowałem ale nie mogłem, był zbyt silny.
  - No to teraz się zabawimy – powiedział mi szeptem do ucha i ściągnął moje bokserki, wiedziałem co to oznaczało. Zacząłem się wyrywać, lecz Herman jeszcze mocniej zacisnął swoje  łapsko na moich nadgarstkach, syknąłem z bólu. Usłyszałem szczek odpinanego paska, domyśliłem się, że zdejmuje swoje spodnie.
 - Proszę nie rób tego – po moich policzkach spłynęło kilka łez.
 - Zamknij się – po chwili poczułem jak we mnie wchodzi, zaczął szybko i brutalnie się we mnie poruszać. Bolało cholernie bolało, zacząłem wołać o pomoc, lecz na marne.  Po moich policzkach spływało coraz więcej łez, próbowałem nie myśleć o tym co się działo, ale to było niemożliwe. Czułem jak Herman wchodzi we mnie jeszcze głębiej, każde jego kolejne pchnięcie było bardziej brutalne.  Poczułem jego ręce pod swoją koszulką, a potem coraz niżej i niżej… złapał mnie mocno za mojego kolegę, ścisnął z całej siły. Syknąłem z bólu. Na szczęście zaraz zabrał swoją łapę  znów zaczął jeździć nią po moich plecach, brzuchu  i pośladkach. Wykonał jeszcze kilka mocnych pchnięć po czym doszedł we mnie.  Usłyszałem jak zapina swoje spodnie po czym odsuwa się ode mnie zadowolony.  – Niezła z ciebie dziwka – klepnął mnie w tyłek – Ubieraj się – posłusznie drżącymi rękami założyłem bokserki, sięgnąłem po spodnie lecz łysol pociągnął mnie za rękę w kierunku schodów – Spodnie ci nie będą potrzebne… - wszystko mnie bolało, nie chciało mi się żyć. Ledwo co szedłem, miałem nogi jak z waty.
   Mężczyzna zaprowadził mnie do piwnicy, a dokładniej do małej kanciapy w której mama trzymała różne niepotrzebne duperele. Otworzył drzwi i wepchnął mnie tam na siłę, upadłem na ziemię.
 - Niall! – nagle zauważyłem Zayna który siedział w koncie tego pomieszczenia, wstał i podbiegł do mnie. Odetchnąłem z ulgą widząc go całego i zdrowego.
 - Posiedźcie tu sobie – Herman zaśmiał się po czym zamknął nas w tej kanciapie, usłyszałem jak wchodzi po schodach na górę a potem cisza.
 - Nic ci nie jest? – mulat przysiadł obok mnie, położył mi rękę na ramieniu wyczekując odpowiedzi.
 - W po-porządku – objąłem nogi ramionami i schowałem twarz w dłonie.  To co się stało kilka minut temu było okropne, na samą myśl o tym robiło mi się nie dobrze. Zgwałcono mnie. I wiecie co ? w tym momencie brzydziłem się własnego ciała, byłem odrażający. Wszystko mnie bolało, czułem pulsujący ból w dolnych partiach ciała. Poczułem jak łzy spływają po moich policzkach, chciałem zapomnieć o tym co się stało, lecz nie mogłem. Dalej miałem wrażenie, że czuję jego obślizgłe łapska na moim ciele, jego lubieżny wzrok, tą brutalność i wielki lęk przed nim. Wszystko wracało, pamiętałem każde pchnięcie, każdy jego jęk i moje błaganie o to, żeby tego nie robił. Można powiedzieć, że moje ciało nie bolało a płonęło, kiedy w mojej głowie odtworzyło się całe to zdarzenie. Na myśl o tym wszystkim chciałem krzyczeć z bólu, zrobiło mi się niedobrze, lecz powstrzymałem odruchy wymiotne. Kilka minut temu cząstka mnie odeszła i już pewnie nie wróci. Czułem pustkę jakby ktoś zabrał mi duszę i zostawił tylko ciało. Byłem wrakiem człowieka. Już nie jestem tym Niallem którym byłem kiedyś, stałem się zupełnie kimś innym. 
 - Co się stało? – pogłaskał mnie po plecach. Zadrżałem gdy poczułem jego rękę  na swoim ciele, natychmiast się od niego odsunąłem. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony moim zachowaniem.
 - Nie dotykaj nie! – krzyknąłem i usiadłem pod ścianą jak najdalej od Zayna. – Zostaw mnie z spokoju! – ponownie zwinąłem się w kłębek pozwalając łzom ujrzeć światło dzienne, a raczej ciemność w piwnicy.
 - Niall co się stało? – podszedł do mnie zdezorientowany. Nie odzywałem się, unikałem jego wzroku. Chłopak usiadł obok mnie i objął ramieniem. Próbowałem się wyrwać lecz przycisnął mnie do swojej piersi. w końcu poddałem się i wtuliłem w niego mocząc mu koszulkę słonymi łzami.  – Spokojnie… - głaskał moje blond włosy.
 - Powinieneś się mnie brzydzić – wydukałem. Skoro ja miałem wstręt do samego siebie to on tym bardziej, prawda?!
 - Niby dlaczego? – jeszcze mocniej mnie przytulił – Niall co oni ci zrobili? – wziął moją twarz w dłonie i nakierował na swoją. Nie miałem wyjścia musiałem spojrzeć mu prosto w oczy – Powiedz mi.
 - On-on mnie zgwałcił – czekałem aż mnie odtrąci z obrzydzeniem lecz nic takiego się nie stało. Chłopak objął mnie ramieniem i pozwolił się wypłakać.
 - Przykro mi – powiedział szeptem.
 - Zayn? – również szepnąłem.
 - Hm??? – położyłem głowę na jego ramieniu.
  - Boisz się? – usłyszałem jak wciąga gwałtownie powietrze – Ale tak szczerze – czekałem na odpowiedź, chciałem żeby chłopak był ze mną szczery.
 - Tak Niall, boję się – wokół nas zapanowała cisza.
                         To be continued

Short Story pt. Panicznie się boję... Rozdział 2

jeśli ktoś nie lubi czytać o przemocy niech opuści tą stronę!



 - Zostań tu, a ja sprawdzę co to było – szepnął Zayn skradając się w kierunku schodów. Wyglądał dość niebezpiecznie z tą bronią w ręku i zaciętą miną, muszę przyznać, że nawet ja się go bałem. I nie tylko go. Jeszcze bardziej przerażało mnie źródło tego hałasu, co a raczej kto to mógł być? Poszedłem za mulatem ,choć kazał mi tu zostać. – Czy ty choć raz możesz mnie posłuchać? – odwrócił się w moim kierunku tuż przed wejściem na schody. Spojrzał na mnie jak na jakiegoś dzieciaka, który nie chce słuchać się przedszkolanek podczas zajęć w przedszkolu.
 - Boję się sam zostać – powiedziałem cichutko drżącym głosem, Zayn przewrócił oczami i pokazał że mam zachować ciszę. Pokiwałem tylko głową, weszliśmy po schodach na górę. Trzymałem się jak najbliżej Malika… nagle ktoś  mocno chwycił mnie za kark i pociągnął do tyłu – Za… - tylko tyle zdążyłem z siebie wydusić, zanim nieznajomy napastnik przygwoździł mnie do ściany. Siła z jaką o nią uderzyłem była tak potężna, że nie mogłem złapać oddechu. Kątem oka udało mi się zobaczyć tego kogoś. Miał jakieś dwa metry wzrostu, był umięśniony i cały wytatuowany, a na jego głowie gościła łysina. Uśmiechnął się do mnie pokazując żółte zęby, przełknąłem ślinę przerażony.
 - Zostaw go – usłyszałem przepełniony jadem głos mulata, spojrzałem w jego kierunku, modląc się żeby mi pomógł. Chłopak stał w lekki m rozkroku, wyciągnął spluwę na długość ramion i celował w tego łysola.
- Nie tak prędko – ten brutal chwycił mnie z całej siły za włosy i jedną ręką podniósł. Syknąłem z bólu, bolało , cholernie bolało. Wyrywał mi włosy z cebulkami. Zacząłem się wiercić lecz to tylko pogorszyło moją sytuację. Facet jeszcze mocnej zacisną pięść na moich włosach, a ja niestety nadal wisiałem w powietrzu. Po moich policzkach spłynęło kilka łez, nie potrafiłem ich powstrzymać.
- Ojejej… dzieciaczek się rozpłakał ? – ten brutal zaczął mną potrząsać żeby sprawić mi jeszcze większy ból.
 - Kazałem ci go zostawić w spokoju – mulat spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem, po chwili przeniósł wzrok na tego łysola.
 - Nie boję się ciebie i twojej zabaweczki – napastnik zaśmiał się złowrogo – A jeśli chcesz strzelać to proszę bardzo – zasłonił się moim ciałem, a ja nadal wisiałem w powietrzu trzymany za włosy – No na co czekasz? – dryblas spojrzał wyzywająco na mulata. Przeniosłem wzrok na mojego ochroniarza, który nie wiedział do zrobić. Domyślał się, że jeśli rzuci się mi na ratunek to ja oberwę jeszcze bardziej. Nie mógł też strzelić, a jeśli by to zrobił to trafił by we mnie, a nie w tego kogo chciał trafić. Przełknąłem głośno ślinę, próbowałem nie myśleć o bólu, lecz to nie było takie proste. Moja głowa wręcz pulsowała, a adrenalina sprawiała że nie potrafiłem myśleć racjonalnie. Zawsze tak reagowałem, kiedy się cholernie bałem. Spojrzałem zaszklonymi oczami na mojego oprawcę, a potem znów na Zayna, zauważyłem że chłopak powolutku i niepostrzeżenie zbliża się do nas krok po kroczku, wykorzystując nieuwagę przeciwnika. Ten łysol na szczęście tego nie zauważył… jak na razie…
  Nagle brutal ciągle trzymając mnie za blond kosmyki cofnął się odrobinkę i z zamachem uderzył mną o ścianę jakbym był jakąś kukłą. Tak jak za pierwszym razem, tak i teraz miałem problem ze złapaniem oddechu. Facet znów uderzył mną o ścianę tyle, że tym razem mocniej. Poczułem coś ciepłego z tyłu mojej głowy, jęknąłem widząc mroczki przed oczami. Nieznajomy dotknął ręką tyłu mojej głowy  i po chwili pokazał tę samą dłoń Zaynowi. Była cała ze krwi, mojej krwi.  Na sam widok szkarłatnego płynu zakręciło mi się w głowie, nienawidziłem tego widoku.
  - Nie rób mu krzywdy do cholery!  - po minie mulata domyśliłem się, że nawet on przestraszył się nie na żarty. Tyle, że on bał się o mnie, a nie o siebie. Pewnie musiałem naprawdę kiepsko wyglądać: osłabiony, zakrwawiony, obolały i cholernie wystraszony.
 - Nie będziesz mi rozkazywać – żółto zęby  mężczyzna znów uśmiechnął się upiornie. Postawił mnie na nogi, lecz ja na potrafiłem ustać na kończynach. Padłem na kolana, napastnik zaczął mnie kopać, próbowałem ochronić każdą część ciała narażoną na jego ciosy, lecz to nic nie dawało. Byłem za słaby. Kątem oka zobaczyłem jak mulat rzuca mi się na ratunek, jednak zostaje zatrzymany przez jakichś dwóch innych ludzi. Musieli wejść tu kiedy ten łysol uderzał mną o ścianę, dlatego ich wcześniej  nie zauważyłem. Chwycili Zayna za ramiona, jednak on zaczął im się wyrywać. Rozpętało się straszne piekło… mój ochroniarz bił się z dwoma potężnymi mężczyznami, którzy byli bardzo podobni do tego który znęcał się nade mną. Tyle, że tamci mieli długie włosy związane w kucyki, tylko to ich różniło.  Mój oprawca chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do góry, posłusznie wstałem. Mimo ogromnego bólu spróbowałem się mu wyrwać, chciałem pomóc Malikowi, przecież na niego rzuciło się dwóch facetów! Jednak wytatuowany koleś złapał mnie znów za nadgarstek i odwrócił w swoim kierunku tak, że staliśmy twarzą w twarz. W jego czarnych oczach nie było ani cienia litości, patrzył na mnie jak na… zdobycz… ścisnął mocniej mój nadgarstek i go wykręcił, mogłem przysiądź że usłyszałem chrzęst kości w tym miejscu. Zawyłem z bólu.
 - Boli ? – widać spodobało mu się znęcanie nade mną. Ścisnął mnie jeszcze mocniej w tym samym miejscu, znów usłyszałem ten nieprzyjemny dźwięk. Krzyknąłem jeszcze głośniej zwracając na siebie uwagę Zayna. Chłopak pobiegł w moim kierunku jednak jeden z jego przeciwników podstawił mu nogę, mulat upadł, a te dryblasy rzuciły się na niego zadowolone.
 - Zayn! – wyrwałem się łysolowi jednak po chwili znów mnie złapał i zakleszczył w swoich łapach.
 - Twój ochroniarz ci raczej nie pomoże – wysyczał mi do ucha.
   Postanowiłem go zaskoczyć, ja też potrafię zawalczyć o siebie.  Kopnąłem go z całej siły w czułe miejsce, nie spodziewał się tego. Puścił mnie i zsunął  na ziemię z bólu, zbiegłem schodami na dół i skierowałem się w kierunku wyjścia z domu. Muszę sprowadzić jakąś pomoc, sam sobie z nimi bym nie poradził. Zayn potrzebuje rówież pomocy, a ja raczej nie zdołam tego zrobić. Jestem za słaby. Usłyszałem jak ktoś zbiega po schodach, pewnie jeden z napastników postanowił za mną pobiec,  wiedziałem że tak szybko nie odpuszczą. Musiałem się pośpieszyć! Otworzyłem drzwi wyjściowe zadowolony, że może mi się udać. Jednak na werandzie na dworze był jeszcze ktoś, ten ktoś celował we mnie z pistoletu.
 - Myślisz, że uciekniesz? To grubo się mylisz – powiedział spokojnym tonem, był zupełnie inny niż tamtych trzech. Był chudy, niski i ubrany w czarny garnitur, a jego twarz przyozdabiała kozia bródka. Rozejrzałem się dookoła z nadzieją, że któryś z sąsiadów jest na podwórku. Niestety wokół panowała cisza… Niall idioto! Jest środek nocy wszyscy śpią do cholery! Miałem ochotę pacnąć się otwartą dłonią w czoło, moja głupota mnie przerażała. A może jeśli …?
 - Pomocy! RATUNKU!!!  - darłem się na całą ulicę z nadzieją, że kogoś obudzę – Ratun ….! – nie dane mi było skończyć. Ktoś od tyłu zakrył mi usta ręką i wciągnął do domu. Facet w garniaku też przekroczył próg, rozejrzał się po przedpokoju od niechcenia.
  - Nikt ci nie pomoże – podszedł do mnie, przejechał palcem po moim policzku i pokręcił głową z dezaprobatą –  Jesteś taki niewinny i słodziutki. Pewnie rodzice cię bardzo kochają, nieprawdaż? Szkoda, że stracą cię tak szybko – przejechał paluchem po moim nosie a potem ustach.  chciałem cofnąć się do tyłu, lecz moje plecy zderzyły się z łysym dryblasem, którego wcześniej nieźle kopnąłem. Spojrzał na mnie złowrogo, wiedziałem, że to nie oznacza nic dobrego.  – Herman – facet w garniaku zwrócił się do łysola, czyli tak miał na imię mój oprawca. – Gdzie reszta?
 - Na górze siłują się z jakimś drugim dzieciakiem – powiedział chwytając mnie za obolały nadgarstek. Zacisnąłem usta w wąską linię, żeby nie krzyknąć z bólu, domyślałem się, że nieźle by mi się za to dostało.  Pociągnął mnie w kierunku schodów, nie miałem siły się sprzeczać, poddałem się. Niziutki mężczyzna, prawdo podobnie ich przywódca poszedł z nami. Na górze pozostałych dwóch facetów dalej walczyło zacięcie z mulatem, byłem pod wrażeniem, ich było dwóch a on jeden i dalej miał siłę na walkę. Herman pchnął mnie na ziemię, upadłem, zwinąłem się w kłębek i próbowałem zapanować nad oddechem. Czekałem aż ktoś znów zacznie się nade mną znęcać lecz to nie nastąpiło. Dopiero teraz poczułem jak moje ciało pulsuje z bólu, a w szczególności nadgarstek, który prawdo podobnie był zmiażdżony. Zacisnąłem zęby chcąc powstrzymać drżenie szczęki, czułem się jakbym miał zaraz odejść z tego świata. Jakbym doznał jakiegoś ciężkiego wypadku samochodowego, a teraz leżałbym  na asfalcie czekając aż nadejdzie jakakolwiek pomoc.
 - Wstawaj – posłusznie na drżących nogach podniosłem się z podłogi, facet w garniturze podszedł do mnie i chwycił za fraki.  – A teraz uklęknij – wysyczał a ja zrobiłem to co kazał. Poczułem coś ostrego na mojej szyi, domyśliłem się że to nóż. Przełknąłem ślinę…
 - Odłóż ten nóż! – Zayn dopiero teraz zwrócił uwagę na niziutkiego przywódcę, wyciągnął swój pistolet zza paska i wycelował w jednego z dryblasów. – Jeśli zrobisz coś Niallowi, ja zastrzelę twojego sługusa – powiedział.
 - Hah… i myślisz że przejmę się śmiercią  jednego z tych pacanów?! – zakpił z mulata.
Napotkałem spojrzenie Zayna na sobie, widziałem w jego oczach przerażenie, on też się bał i nie wiedział co zrobić. Próbowałem pokazać mu, że nie jest ze mną aż tak źle, jednak nie wyszło mi to. Nie potrafiłem uspokoić szybkiego oddechu ani drżenia na całym ciele.
 - Poddaj się, a twojemu blondynkowi nic złego się może nie stanie. Liczę do trzech, a ty masz położyć broń na ziemi, a jeśli nie … to ten słodziaczek pożegna się z tym światem – chłodne ostrze znalazło się jeszcze bliżej mojej tętnicy.
 - Uciekaj. Ratuj się. Ja i tak umrę – powiedziałem drżącym głosem patrząc prosto w czekoladowe oczy Zayna. Chłopak zamrugał zaskoczony tym co ode mnie usłyszał, jednak nic sobie nie zrobił z moich słów. Spojrzał na mnie lekko zdenerwowany, wiedział, że jeden nie właściwy ruch i po mnie. Lecz ja tylko uśmiechnąłem się smutno, westchnąłem, pogodziłem się z tym co miało mnie spotkać.  Było mi już wszystko jedno, bo wiedziałem, że i tak nic mi nie pomoże.
- Raz – mulat zastygł w bez ruchu, zastanawiał się czy się poddać czy nie – Dwa – zacisnąłem powieki, chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Chciałbym umrzeć szybko, proszę cię Boże żeby to nie bolało aż tak  bardzo.  Żegnaj Zayn… - Trz …

Ta część mnie nie chce odejść…
Część, która nie chce odejść …
                                      To be continued

Short Story pt. Panicznie się boję... Rozdział 1


 Wiec czego pani ode mnie oczekuje? – spojrzałem na kobietę siedzącą po drugiej stronie biurka w moim biurze. Pani Horan wygodniej usiadła na krześle, po czym westchnęła zdruzgotana.
 - Panie Zayn … - nie wiedziała od czego zacząć.
 - Proszę mówić mi Zayn – uśmiechnąłem się do niej uprzejmie, kobieta tylko pokiwała głową.
 - Więc Zayn, życie mojego syna jest zagrożone, boję się o niego. Nawet sobie nie wyobrażasz co ja teraz przeżywam. Codziennie wracam do domu niepewna czy jeszcze żyje, czy przypadkiem nie leży zabity w naszym domu… - Pani Horan zadrżał głos.
 - Proszę zacząć od początku – powiedziałem – Dlaczego pani synowi zagraża niebezpieczeństwo? – wyprostowałem się na krześle.
 - Dwa tygodnie temu Niall zeznawał z sądzie. Bo widzisz, mój syn zauważył, że jego najlepszy przyjaciel ćpa. Podpytał go skąd bierze to świństwo, Liam bo tak miał na imię jego kolega, powiedział mu od razu, że w szkole jest mnóstwo dilerów. Mój syn  obiecał mu, że nikomu nie piśnie ani słówka na ten temat. – kobieta wyciągnęła chusteczkę z torebki i wytarła nią łzy spływające po policzkach – Pewnego dnia Liam poprosił go o pożyczkę, przyznał się mu że poważnie zadłużył się u jednego z tych dilerów i będzie po nim jeśli nie zwróci tych pieniędzy. Mój syn niestety nie posiadał  wtedy żadnych pieniędzy, więc nie mógł mu pomóc. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że Liam został zastrzelony. Niall wkurzył się, poszedł na policję i wydał tych wszystkich dilerów. Dobrze wiedział, że to oni przyczynili się do śmierci jego najlepszego przyjaciela. Dzięki jego zeznaniom część z nich trafiła na dobrych kilka lat do więzienia. Lecz niestety niektórym się upiekło, oni chcą się zemścić. Grożą mojemu synowi, kilka razy go ciężko pobili, próbowali go porwać jednak na szczęście policja zareagowała w porę, nawet włamali się do domu pod naszą nieobecność i napisali na ścianie, że go zabiją. Od tamtej pory Niall boi się wychodzić z domu. Ci dilerzy mają wtyki w mafii, oni … oni go zabiją – zaczęła szlochać.
 - I chce pani żebym …? – cierpliwie czekałem aż kobieta się uspokoi.
 - Chcę żebyś go chronił. Moja przyjaciółka mi ciebie poleciła, mówiła że pomimo młodego wieku jesteś świetnym ochroniarzem. – zrobiło mi się miło słysząc te słowa – Jutro wyjeżdżam za granicę na ważną konferencję, nie chcę żeby Niall siedział sam w domu. On jest zbyt młody, żeby umrzeć. Tak więc chciałabym, żebyś do czasu mojego powrotu albo nawet jeszcze po nim, pilnował jego bezpieczeństwa 24 godziny na dobę. Czy pomożesz mi? – kobieta spojrzała na mnie załzawionymi oczami.
 - Pomogę – Pani Horan uśmiechnęła się smutno – Niall będzie bezpieczny.

*oczami Nialla*
 - Wpakowałeś się w niezłe gówno – do pokoju wszedł mulat, byłem wdzięczny mamie, że wynajęła go, nie chciałbym sam zostawać w domu.
 - Tak wiem – próbowałem skupić swoją uwagę na jakiejś dennej telenoweli, która leciała w telewizji.
 - Twoja matka wspomniała, że cię próbowali porwać … - ochroniarz stanął na środku pokoju, z zaciekawieniem wpatrywał się w wielki czerwony napis na ścianie: Zabijemy Cię. Nie miałem czasu, żeby go zamalować, a raczej odwagi żeby iść do sklepu i kupić jakąś farbę. Możliwość  wyjścia z domu była dla mnie przerażająca.
 - I o mało co, a im by się to udało – przełknąłem głośno ślinę, kiedy przypomniałem sobie to zdarzenie. – na szczęście tylko mnie pobili – taa.. miałem farta, że jakaś facetka zadzwoniła po policję.
 - Jak do tego doszło? – wypytywał dalej wpatrując się w ten cholerny napis.
 - Nie chcę o tym mówić – pokręciłem głową z nadzieją, że te okropne wspomnienia wylecą mi z głowy.
 - Skoro nie chcesz to nie – wzruszył ramionami.
- Na pewno jestem bezpieczny? – spojrzałem na Zayna, który wyglądał przez okno w salonie.
 - Znam się na swoim fachu, lecz nie obiecuję że będę wstanie ich zatrzymać jak przyjdą. Ja jestem jeden, a ich… może być więcej – no po prostu super… czy on musiał być ze mną szczery do bólu?! Już wolałbym, żeby mnie okłamał. Otuliłem się szczelniej kocem, chciałem ukryć drżenie nie całym ciele. Nie chciałem pokazać mu jak bardzo się boję. Żałuję tego, że poszedłem na tą cholerną policję, chciałbym żeby było tak jak wcześniej, miałem takie beztroskie życie. A teraz? Siedzę w domu od kilku dni i czekam aż przyjdą mordercy i mi coś zrobią. Ale chyba to dobrze, że jednak ich wydałem, prawda? Przecież oni zabili Liama! A wiem jedno: mój przyjaciel nie zasługiwał na taki koniec. Wiem co on czuł, kiedy się im naraził… żałuję, że mu nie pomogłem… Boję się, cholernie boję się tego co może stać się jutro, pojutrze, a może nawet i dzisiaj… - Gdzie idziesz? – spanikowałem widząc, że mój ochroniarz wychodzi z pokoju .
 - Idę na mały patrol, okrążę dom kilka razy i wrócę – chciał już wyjść z salonu.
 - Nie zostawiaj mnie samego – odwrócił się zdziwiony słysząc mój drżący głos – Proszę – po moim ciele przeszedł dreszcz, zacisnąłem ręce mocniej na kocu. Nie chciałem zostać sam w domu.
 - Zaraz wrócę – uśmiechnął się do mnie chcąc podnieść mnie na duchu.
 - Proszę – schowałem twarz w poduszce, nie chciałem żeby widział mnie rozklejonego. Pewnie teraz myśli jaka to ze mnie beksa. Poczułem jak łzy spływają po moich policzkach, a potem wsiąkają w materiał poduszki.
 - Ej… - ktoś, a raczej na pewno Zayn, bo w domu byliśmy tylko my, położył mi rękę a ramieniu. – Nie płacz – usiadł obok na kanapie i poklepał mnie po plecach. Nie mogłem nad sobą zapanować, byłem cały spięty, ale to nie była dla mnie żadna nowość. Od rozprawy ciągle taki jestem, nie mogę spać, często panikuję, a jak jestem sam w domu to zamykam się w łazience z obawy, że ONI mogą po mnie przyjść.  – Zostanę z tobą, spokojnie.
 - Dziękuję – odłożyłem na bok poduszkę w którą wcześniej się wypłakiwałem. Pociągnąłem nosem  i przymknąłem powieki, żeby powstrzymać płacz. Jednak nie potrafiłem tego zrobić, czułem jak drżała mi szczęka, a łzy dalej płynęły.  - Pewnie myślisz, że zachowuję się jak dzieciak – spojrzałem na niego smutno.
 - Wcale nie, rozumiem twoje zachowanie – poczochrał moje włosy – Nie bój się, zrobię wszystko żebyś był bezpieczny.
 - Ale mówiłeś, że ich może być więcej – poprawiłem koc który spadał mi z ramion.
 - Niestety, ale nie martw się.. – mulat nie wiedział jak mnie pocieszyć.
 - Jak mam się nie martwić jak oni mnie prędzej czy później zabiją?! – wtuliłem się w klatkę piersiową Zayna, nie wiem dlaczego to zrobiłem… chyba po prostu potrzebowałem czyjegoś wsparcia. ochroniarz był zaskoczony moim zachowaniem, lecz po chwili objął mnie ramionami i mocno przytulił. Poczułem się bezpiecznie, naprawdę bezpiecznie, od dawna czegoś takiego nie doświadczyłem. W końcu mogłem choć na chwilę się odstresować. Chłopak głaskał mnie po plecach, kiedy  już się trochę uspokoiłem, niechętnie wyswobodziłem się z jego uścisku  - Ja nie chcę umierać – szepnąłem, mulat uśmiechnął się pocieszająco.
 - Nikt nie chce umierać – powiedział nakrywając mnie kocem który spadł na ziemię – Nie martw się na zapas. Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś czuł się bezpiecznie – podniósł się i podszedł do okna, uważnie wpatrywał się w ciemność. Było już chyba sporo po północy.
 - Coś nie tak? – trochę zaniepokoiłem się, gdyż Zayn uważnie wpatrywał się w widok za oknem przez dłuższy czas.
 - Chyba tylko mi się zdawało – nie zrozumiałem o co mu chodziło, przez chwilę jeszcze stał przy oknie po czym skierował się do ona po drugiej stronie pokoju.
 Nagle usłyszałem głośny trzask, jakby dźwięk tłuczonego szkła.  Zerwałem się na równe nogi, może to mi się tylko wydawało?! Niestety chyba nie, gdyż Zayn stanął w bezruchu i wsłuchiwał się w ciszę.
 - Co to było? – spytałem szeptem przestraszony.
 - To chyba coś na górze – wyjął zza paska pistolet.
                                To be continued ...

One Shot pt. Nie wiesz co jest dzisiaj.

 Wybiegłem z mieszkania zarzucając na ramiona kurtkę zimową, poprawiłem pośpiesznie pasek olbrzymiej torby na ramieniu, po czym szybko zacząłem zbiegać po schodach. Obym tylko się nie spóźnił… oby nie było korków…
 - Zayn – usłyszałem za sobą dobrze mi znany głos starszej kobiety. Odwróciłem się zdezorientowany, przecież mówiłem jej kilka razy, że nie musi mi podlewać kwiatków pod moją nieobecność, czyżby znów chciała mi to zaproponować? Przecież ja nie mam żadnych kwiatków! Kobieta zaśmiała się widząc moją poddenerwowaną minę, pokręciła głową z politowaniem. – Mój drogi, rozumiem że się spieszysz, ale drzwi do swojego mieszkania mógłbyś zamknąć na klucz. Przecież ja nie będę stać na straży przez cały czas. – pacnąłem się otwartą dłonią w czoło przeklinając siebie i moją głupotę. Cholera jasna, zaraz mi samolot odleci! Zrzuciłem bagaż z ramienia i zacząłem wspinać się w górę schodów gdzie stała staruszka. Minąłem ją posyłając jej uśmiech, który odwzajemniła. Nie to żebym jej nie lubił, bardzo miła starsza pani. Kobietka ta pełni rolę mojej mamy, pomaga mi kiedy tego potrzebuję, zaprasza na herbatkę z konfiturami albo opieprza mnie kiedy wracam do domu schlany. Co się zdarzyło kilka razy… nie wiem co bym bez niej zrobił, bez mojej staruszki sąsiadki. Kochałem ją jak własną babcię, naprawdę! Jedyne co mnie w niej wkurzało to skleroza, prosiłem ją o pożyczenie cukru, a ona wraca z kuchni z pieprzem… taaa tych sytuacji było o wiele więcej.
     Wróciłem na odpowiednie piętro, zamknąłem drzwi na klucz i wróciłem na dół gdzie stała Pani Watson z moją torbą. Odebrałem ją od niej dziękując.
 - Może podleję kwiatki pod twoją nieobecność, dorobiłeś mi klucz do swojego mieszkania, więc nie musiałbyś mi dawać swojego – uśmiechnęła się. Znów skleroza, pomyślałem. Westchnąłem głośno i powiedziałem jej to co zaledwie kilka godzin temu, że nie musi tego robić bo nie mam kwiatków i przypomniałem jej, że już się mnie o to pytała. Na co moja sąsiadka mruknęła pod nosem coś typu: starość nie radość. Zaśmiałem się perliście słysząc jej ulubione powiedzonko.
- Wesołych świąt! – krzyknąłem kiedy kobieta wchodziła już do swojego mieszkania.
 - Wesołych świąt, Zayn – odpowiedziała po czym zamknęła drzwi, a ja pognałem do wyjścia z bloku. Na dworze panował straszny chłód, no ale to przecież zimna, więc nie ma się czemu dziwić. Owijając szalik ciaśniej wokół szyi ruszyłem w kierunku samochodu. Z pośpiechu nawet nie zauważyłem blond chłopaka siedzącego na śniegu i dygocącego z zimna. kątem oka zauważyłem, że siedział na starym kartonie i był owinięty jakimś kocem, jego ubrania pozostawiały wiele do życzenia. Współczuję mu. Pomyślałem, nie myśląc już dłużej o bezdomnym chłopaku wrzuciłem walizkę do bagażnika i odjechałem z parkingu. Modląc się w duchu, aby zdążyć na samolot. Muszę dzisiaj dolecieć do Nowego Jorku, bo jeśli nie to wieczorną wigilię spędzę samotnie, bez rodziny, bez przyjaciół. Pokręciłem głową odganiając od siebie wizję siedzenia w pustym mieszkaniu bez jakiegokolwiek towarzystwa. Muszę zdążyć.
  Zatrzymałem samochód przed głównym wejściem lotniska, szybko wysiadłem zabierając walizkę i skierowałem się do wielkiego budynku. London City Airport było olbrzymie tak więc miałem mały problem ze znalezieniem głupiej informacji. Zdenerwowany rozglądałem się dookoła modląc się o cud. Nagle moim oczom ukazała się tabliczka z literką „i” ,zadowolony udałem się w tamtym kierunku. Przy ladzie stała jakaś starsza pani w czerwono czarnym uniformie. Podszedłem do niej, kobieta posłała mi sztuczny uśmiech, gołym okiem można było dostrzec, że tylko i wyłącznie z przymuszenia wysilała się na bycie miłym, no cóż to była jej praca.
 - Gdzie mogę oddać walizkę, zaraz mam samolot linii Swiss  do Nowego Jorku – pracownica lotniska wystukała coś na klawiaturze komputera marszcząc brwi, przeniosła wzrok z monitora na moją spiętą twarz – Proszę niech pani powie, że jeszcze nie odleciał – wydusiłem z siebie widząc jej współczujące spojrzenie. Złożyłem ręce jak do modlitwy wpatrując się w kobietę, w sumie w duchu modliłem się, żeby powiedziała coś w stylu : Ma pan jeszcze dużo czasu do odlotu, więc niech się pan nie denerwuje. Miałem nadzieję to usłyszeć, choć w głębi duszy wiedziałem, że zaraz się załamię.
 - Niestety, samolot do Nowego Jorku właśnie jest na pasie startowym… Jeśli przybyłby pan troszeczkę wcześniej może by pan zdążył… - w głębi duszy wiedziałem, że nie było jej przykro i miała gdzieś to co czułem. Bo kogo obchodziłyby sprawy zupełnie mu obcego człowieka?!
 - Cholera.. – zakląłem pod nosem uderzając pięścią w ladę. Pracownica nawet nie zwróciła mi uwagi, że nie powinienem się tak zachowywać w miejscu publicznym. Po prostu zajęła się swoimi sprawami nie zwracając ma mnie najmniejszej uwagi, miała mnie w dupie. Szurając butami skierowałem się powolnym krokiem ku drzwiom, którymi kilka minut temu tutaj wszedłem.  Było strasznie tłoczno, więc musiałem manewrować między ludźmi spieszącymi się na swoje samoloty. Nawet nie pytałem czy są jakieś inne samoloty do Nowego Jorku, bo dobrze znałem odpowiedź. Przecież był dzień Wigilii, mnóstwo ludzi tego dnia podróżowało w swoje rodzinne strony, więc to było niemożliwe żeby jakimś cudem znalazło się  wolne miejsce dla mnie. W końcu ku mojej uldze wydostałem się z dusznego holu i mogłem odetchnąć świeżym powietrzem, poprawiłem czapkę zsuwającą mi się na oczy po czym kopnąłem w najbliżej stojący śmietnik, aby pozbyć się negatywnych emocji. Nie chciałem spędzać sam świąt, ale chyba byłem na to skazany. Dlaczego akurat ja?!
   Zatracony w swoich myślach nawet nie zauważyłem, że zdążyłem zajechać pod swój blok, o dziwo w drodze powrotnej nie było korków. Szkoda, że jak jechałem na lotnisko to utknąłem w dwóch dość sporych. Cholera jasna ja to mam szczęście! Jak na złość kiedy jechałem w tamtą stronę to utknąłem  tych cholernych korkach, ale jak już się nigdzie nie spieszyłem to na jezdni było prawie że pusto. Nie użalając się nad sobą wysiadłem z mojego Audi i udałem się zaśnieżonym chodnikiem w kierunku wejścia na klatkę schodową. Bez sensu kląłem pod nosem, i kopałem śnieg na wszystkie strony, cały dobry humor diabli wzięli. Niechcący kopnąłem śniegiem w bezdomnego, którego wcześniej spotkałem pod swoim blokiem. Spojrzał na mnie błękitnymi tęczówkami lekko przestraszony, pewnie zauważył że nie byłem w humorze. Strzepnął z ramion śnieg, który na niego kopnąłem nie odzywając się ani słowem, chyba się mnie bał… ale dlaczego? Przecież na oko był w moim wieku… i chyba na tym podobieństwa się skończyły. On był chudy i mały, a ja wysoki i dobrze zbudowany. On miał niewinny wyraz twarzy, ja natomiast dzięki swojej karnacji i ciemnych włosach przypominałem terrorystę.
 - Przepraszam – powiedziałem tylko i ruszyłem w stronę bloku. Wspiąłem się szybko po schodach na drugie piętro gdzie mieszkałem, otworzyłem drzwi i wszedłem powoli do mojego mieszkanka w którym panowała grobowa cisza. Ani żywej duszy jak zawsze, nienawidziłem mieszkać sam, ale odkąd mój współlokator się wyprowadził nie miałem innego wyjścia – Wesołych świąt Zayn – powiedziałem do siebie po czym napisałem do mamy smsa, że jednak ich nie odwiedzę, bo uciekł mi samolot. Nie czekając na jej odpowiedź udałem się do toalety w celu wzięcia gorącego prysznica.
 Już odświeżony założyłem stary, szary dres i położyłem się na kanapie wpatrując tępo w sufit. Pewnie gdybym zdążył na ten cholerny samolot to teraz ubierałbym z moim chrześniakiem choinkę i spędzał miło czas. W końcu kto nie lubi wygłupiać się ze swoją rodzinką?
 - Zajebiste święta - mój głos przesycony był sarkazmem. Podniosłem się i poszedłem do kuchni, nastawiłem wodę w czajniku. Ciekawe co tym razem pysznego przygotowała moja mama na wigilię? Może tiramisu, albo szarlotkę polaną czekoladą? Na samą myśl pociekła mi ślinka. Czekając aż woda na herbatę się zagotuje wyjrzałem od niechęcenia przez okno. Miałem niezły widok na całe podwórze przed blokiem i na parking. Choć było już ciemno widziałem zarys swojego samochodu, mały plac zabaw, bezdomnego nadal leżącego przy chodniku. Zatrzymałem wzrok na jego drobnej postaci. Widziałem tylko zarys jego sylwetki, chyba leżał na śniegu zwinięty w kłębek. Musiało być naprawdę zimno… A z tego co zauważyłem on nie był zbyt ciepło ubrany. W tym momencie coś we mnie pękło, poczułem coś dziwnego, ból w sercu. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego…
- A co mi tam – znów powiedziałem do siebie co zaczęło się robić coraz bardziej dziwne. Chyba ta samotność w święta nie wyjdzie mi na dobre. Głupieję sam ze sobą.

  Nie zakładając żadnej kurtki ani szalika wyszedłem z mieszkania, nie zamknąłem drzwi, bo wiedziałem, że zajmie mi to zaledwie kilka minut. Gdyby teraz zobaczyła mnie moja sąsiadka, to na pewno by mnie opieprzyła za nieostrożność. Na szczęście jej tu nie było. Na dworzu było strasznie zimno, pożałowałem że jednak nie wziąłem tej cholernej kurtki. Pocierając ramiona w celu rozgrzania się powoli podszedłem do leżącego na śniegu chłopaka. On spał. Zawinięty w stary koc , wyglądał tak bezbronnie. Pochyliłem się nad nim i poklepałem delikatnie po ramieniu. Chłopak mruknął tylko coś pod nosem nie otwierając oczu. Dopiero teraz zauważyłem, że strasznie się trząsł, był blady, a jego pełne wargi sine. Potrząsnąłem nim mocniej. Blondyn otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowany. Mina mi zrzędła, kiedy chłopak usiadł i nieznacznie odsunął ode mnie patrząc na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
 - Zimno ci? – spytałem posyłając mu najpiękniejszy uśmiech na jaki teraz było mnie stać. Bezdomny kiwnął lekko głową, nie wiedząc czego może się spodziewać po moim zachowaniu – Co tutaj robisz? Jest Wigilia, powinieneś spędzać ją z bliskimi – powiedziałem kucając obok niego.
 - Nie mam nikogo bliskiego – powiedział cicho spuszczając głowę, jakby się tego wstydził.
 - Czyli jesteś skazany na mnie – szturchnąłem go w ramię po przyjacielsku – Choć – wstałem i wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, spojrzał na nią nie wiedząc co zrobić. Uśmiechnąłem się zachęcająco, lecz blondyn jakby przyrósł do tej ziemi, w ogóle się nie ruszył – Nic ci przecież nie zrobię! No chodź, proszę! – w końcu uścisnął moją dłoń swoimi zimnymi strasznie kościstymi palcami. Boże jaki on był chudy! Pomogłem mu wstać, co nie było wyzwaniem, bo ważył bardzo mało. Pociągnąłem go w kierunku bloku, nie sprzeciwiając się poszedł moim śladem ciągnąc za sobą podstarzały koc.
  Zaprosiłem go do mieszkania, niepewnie przestąpił próg rozglądając się dookoła.
 - Czuj się jak u siebie w domu – powiedziałem klepiąc go po plecach. Drobna postać popatrzyła na mnie spod blond grzywki, lekko się krzywiąc.
 - Ja nie mam domu – szepnął. Pewnie nie chciał, żebym dosłyszał to co powiedział, ale wyszło inaczej. Spojrzałem na jego profil, chłopak wpatrywał się w swoje stare trampki, które swoją drogą chyba były kiedyś białe.
 - Przepraszam, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało – blondyn machnął tylko ręką, nie chcąc kontynuować tego niezręcznego dla niego tematu. Uśmiechnął się smutno, obdarzając mnie ciepłym spojrzeniem niebieskich tęczówek.
 - Przywykłem – westchnął znów spuszczając wzrok na buty.
 - Dobra, nie stójmy tak w korytarzu i nie smutkujmy! Jest Wigilia, pierwsza gwiazdka się już dawno pojawiła, czyli czas na miły czas, nieprawdaż? Więc zrobimy tak: ty pójdziesz wziąć gorący prysznic dzięki czemu może nie będziesz chory, a ja dam ci cieplutkie ubrania i zrobię kakao, bo lubisz kakao prawda? – chłopak pokiwał ochoczo głową, a ja zaśmiałem się perliście – Tak też myślałem! – pełen energii, która swoją drogą nie wiem skąd się u mnie wzięła, wskazałem chłopakowi łazienkę, a sam wyciągnąłem z szafy jakieś czarne spodnie od dresu oraz białą koszulę i położyłem wszystko pod drzwiami, z za których słychać było szum wody.
  Udałem się do kuchni, ustawiłem mleko na gaz mieszając co raz. W głębi duszy wiedziałem, że robię dobrze, od dawna interesowałem się tylko i wyłącznie swoją osobą, byłem egoistą. Ale jak zobaczyłem tego biednego chłopca to poczułem ucisk w piersi,musiałem mu pomóc. Teraz czułem się o wiele lepiej, w końcu zrobiłem coś dla drugiego człowieka. I wiecie co? Spodobało mi się to i to nawet bardzo. Cieszyłem się, że nie spędzę tych świąt samotnie, będę miał towarzysza. A tym towarzyszem był… no właśnie jak on ma na imię?! No brawo Malik, nawet się mu nie przedstawiłeś! Tylko pogratulować sprytu… może i jestem trochę bezmyślny, bo tak naprawdę nie wiem jak on ma na imię, kim jest i dlaczego mieszka na ulicy. Ale to przecież nie jest najważniejsze, w środku byłem pewien jednego: na pewno nie jest złodziejem ani jakimś zabójcą. Po prostu to wiedziałem i już. Od tego blondyna bije taka naturalność i skromność, że aż to nie możliwe, żeby nie pomóc komuś takiemu jak on. Chociaż go nie znam, to mogę stwierdzić że był troszeczkę jak anioł.
 - Jestem Niall – odwróciłem się słysząc głos mojego gościa. Popatrzyłem na niego trochę zdezorientowany, ponieważ wyrwał mnie z zamyślenia – Nie przedstawiłem ci się wcześniej – dodał widząc zmieszanie na mojej twarzy.
 - A no tak! Wybacz, ale się zamyśliłem – rzuciłem wycierając ręce w ścierkę – Ja jestem Zayn – podałem mu dłoń, którą uścisną, teraz nie była zimna, lecz całkiem ciepła. Wiedziałem, że gorący prysznic dobrze mu zrobi.
 - Na pewno chcesz mnie tutaj? No wiesz… pewnie masz ciekawsze zajęcie na święta niż zawracanie sobie głowy czymś takim jak ja – wskazał na siebie. Pokręciłem głową niedowierzając w to co właśnie powiedział. Czyżby naprawdę miał tak niskie mniemanie o sobie? Zupełnie go nie rozumiałem.
 - Po pierwsze to nie jesteś czymś a kimś – podszedłem do Nialla kładąc mu dłoń na ramieniu – Po drugie ja chcę ciebie tutaj gościć, bo nie chcę żebyś zamarzł na dworze i wydajesz się bardzo miłą osobą z którą chcę spędzić Wigilię, pomimo tego, że cię nie znam. Jedyne czego żałuję to to, że nie zaprosiłem cię wcześniej do siebie – nagle blondyn zbliżył się do mnie i mocno mnie przytulił, zdezorientowany jego zachowaniem, odwzajemniłem uścisk w którym trwaliśmy przez dłuższy czas. Do moich uszu dotarł cichy szloch, nie za bardzo wiedząc co zrobić objąłem go jeszcze mocniej i zacząłem głaskać po plecach.
 - Dziękuję – szepną mi do ucha – Za to, że cię obchodzę – dodał pociągając nosem. Znów zaczął drżeć, tyle że nie z zimna tak jak wtedy na dworzu, a z …. No właśnie dlaczego drżał? Nie
zastanawiając się na tym, bo to w końcu nie było najważniejsze, oparłem brodę na jego ramieniu, żeby było mi wygodniej. Co ten chłopak miał na myśli mówiąc, że go obchodzę? Przecież to było oczywiste, że on mnie obchodzi. Chciałem, żeby spędził miło święta, żeby było mu choć raz dobrze, żeby poczuł ducha świąt Bożego Narodzenia, żeby było mu wygodnie i ciepło. Niall na to zasługiwał, nie raz do roku, a przez cały czas. Więc dlaczego tego nie ma? Gdzie jego rodzina? Gdzie jego dom? Nie wiem co go spotkało w przeszłości, ale to musiało być coś strasznego skoro wylądował na bruku. Mimo, że go dobrze nie znałem, a raczej w ogóle go nie znałem, to wiedziałem, że zasługiwał na dom do którego mógłby codziennie wracać, zasługiwał na rodzinne ciepło. Każdy zasługiwał na rodzinę, miłość i bezpieczeństwo. – Wcześniej nikt się nie zainteresował moją osobą, nikt nie zaprosił mnie do domu, od dwóch lat nie świętowałem Bożego Narodzenia jak normalny człowiek – co stało się dwa lata temu? Chciałem spytać, lecz powstrzymałem się, bo było to dość niestosowne – Ludzie widząc bezdomnego, omijali mnie szerokim łukiem, a jak już podchodzili, to drwili ze mnie, za wszelką cenę chcieli mnie jeszcze bardziej zhańbić, nawet bili mnie. Moi rówieśnicy przechodząc obok mnie wyklinali mnie, znęcali się. To było okropne – zacisnął pięści na mojej koszulce –nie zdajesz sobie nawet sprawy jakie życie potrafi być okrutne – zamilkł. Słyszałem jak pociągał nosem i wycierał ręką łzy. W końcu odsunął się ode mnie, mamrocząc coś pod nosem, że pójdzie do toalety się trochę ogarnąć. Zostawił mnie ze swoimi myślami w kuchni.
Podszedłem do kuchenki nalewając do kubków ciepłe mleko i wsypując do każdego brązowy proszek. Zastanawiając się nad sensem jego słów zaniosłem do salonu napoje i odgrzałem spaggetti, którego dość sporo zostało z wczoraj. Nic lepszego nie mogłem znaleźć w lodówce, więc musieliśmy się zadowolić tym co było. Położyłem na stoliczku przy sofie dwa talerze i sztućce i usiadłem czekając na chłopaka. Wszystkie czynności wykonywałem jak w transie. Co on miał na myśli mówiąc, że życie potrafi być okrutne? Co stało się takiego dwa lata temu? Czyżby wtedy był normalnym nastolatkiem, a potem wszystko mu się spieprzyło? Ale dlaczego co miało miejsce te pare lat temu?! Pytania ciągle chodziły mi po głowie, a brak odpowiedzi trochę mnie zdenerwował. Chciałbym się go o wszystko zapytać wprost, ale to nie byłoby w porządku. Jeśli będzie chciał to mi powie.
 - Mam nadzieję, że lubisz spaggetti, bo tylko to znalazłem w lodówce – podałem mu talerz, blondyn usiadł obok mnie na kanapie. Jeszcze miał trochę czerwone i podpuchnięte oczy od płaczu.
 - Kocham spaggetti! Nawet nie wiesz od jak dawna nie jadłem normalnego posiłku! – uśmiechnął się i zaczął pałaszować swoją porcję, sądząc po jego minie chyba mu smakowało. Chociaż w sumie, jeśli mam wierzyć jego słowom, to mi też by wszystko smakowało, gdybym nie jadł nic normalnego od dawna. Wziąłem swój talerz i też zacząłem jeść. Włączyłem telewizor, spytałem Nialla czy lubi oglądać horrory, chłopak tylko wzruszył ramionami, co  ja uznałem za potwierdzenie. W końcu zdecydowałem, że obejrzymy sobieDom w środku lasu . Akurat się zaczynał, więc spokojnie mogliśmy obejrzeć. Jak dla mnie ten film nie był w ogóle straszny, ale kątem oka zauważyłem jak mój towarzysz zasłania sobie czasami oczy ręką.
 - Ktoś tu się boi – zaśmiałem się widząc, że chłopak znów zakrywa twarz podczas „strasznego” momentu. Niall wystawił mi język i szturchnął w ramie odrywając wzrok od ekranu.
 - Może i troszeczkę się boje – przyznał – Apsik!  - chłopak kichnął, a mi od razu mina zżędła. Wiedziałem, że to spanie na śniegu nie wyjdzie mu na dobre!
 - Pod koc! – rzuciłem w niego grubym materiałem, którym natychmiast się przykrył – I nasz się nie odkrywać!- pogroziłem mu palcem – Jeszcze by tego brakowało, żebyś się rozchorował – przybliżyłem się do chłopaka leżącego po drugiej stronie kanapy i opatuliłem go ciaśniej kocem – Nie ruszaj się stąd! – udałem się do kuchni i nalałem do dwóch kubków zieloną herbatę, po czym wróciłem do salonu i jeden z nich wręczyłem blondynowi. Chłopak nic nie mówiąc zaczął pić ciepły płyn.
 - Zayn dlaczego jesteś tutaj? – popatrzyłem na niego pytająco gdyż nie zrozumiałem sensu tego pytania – No chodzi mi o to, że widziałem cię dzisiaj jak wychodziłeś z bagażem, a potem wróciłeś zdenerwowany z powrotem. Jeśli mogę spytać, to co się stało? – dzięki niemu zupełnie zapomniałem o tym ,że nie miałem dziś szczęścia, bo nie dotarłem na Wigilię do rodziny. Nie wiem jakim cudem, ale w ogóle się tym nie przejmowałem, nie żałowałem, że się spóźniłem, bo gdyby nie to, to nie poznałbym Nialla. Choć tęskniłem za rodziną i cieszyłem się na to spotkanie, to dzięki blondynowi nie byłem smutny, że jednak ich nie zobaczę.
 - To żadna tajemnica, spóźniłem się na samolot, miałem lecieć do rodziny na święta – wytłumaczyłem.
 - Przykro mi – powiedział, lecz ja tylko machnąłem ręką i wymamrotałem coś  o tym, że niedługo ich może odwiedzę i że wtedy nadrobię święta – Ja przepraszam, za tą całą sytuację w kuchni, ja-ja od tak dawna nie otrzymałem żadnej pomocy, no i coś mnie wzięło i jakoś tak nie wiem dlaczego zacząłem płakać – podrapał się czole nie wiedząc co ma jeszcze dodać. Widać było po nim, że było mu ciężko się wytłumaczyć, ale czy ja go prosiłem o to, o jego tłumaczenia? Nie… więc po co mi to wszystko mówił?
 - Nie tłumacz się – przerwałem mu – Dobrze cię rozumiem, szukałeś pocieszenia – uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu. Byłem strasznie ciekawy, co stało się te dwa lata temu, korciło mnie żeby go o to zapytać, lecz powstrzymałem się. Nie chciałem, żeby ta miła atmosfera, która teraz panowała w pokoju uległa zmianie. Po co niszczyć coś tak miłego?
 - Chyba jednak powinieneś znać całą prawdę… - zaczął, a ja zaciekawiony podniosłem na niego wzrok. Niall wpatrywał się w swój kubek z herbatą i tak jakby w zamyśleniu skrobał napis na nim – Nie chciałeś, żebym marzną, przyjąłeś mnie do siebie na Wigilię. Co jest bardzo miłe i jestem ci wdzięczny – westchnął dalej nie spuszczając wzroku z naczynia – Uważam, że należą ci się wyjaśnienia… Nie wiem czy cię to wszystko interesuje, ale powinieneś wiedzieć, dlaczego nie mam domu i … rodziny – mówiąc to ostatnie słowo przymknął oczy i pociągnął nosem. Przysunąłem się do niego i objąłem jego drobne ciało ramieniem, chłopak nie odsunął się, lecz jeszcze bardziej wtulił w moje ramie. Przyjąłem to za dobry znak. Wiedziałem, że robię dobrze, ten chłopak potrzebował wsparcia i pomocy, a ja chciałem zrobić wszystko, żeby mu pomóc. Mimo, że znałem go zaledwie od dwóch godzin, to miałem wrażenie, że znamy się całą wieczność. Dziwne, nie prawdaż?
 - Jeżeli nie chcesz to… - nie dokończyłem.
 - Chcę… - przerwał mi – Opowiem ci wszystko – dodał ciszej. Dopiero teraz otworzył swoje niebieskie ślepia, kątem oka dostrzegłem, że są zaszklone, po chwili po jego lewym policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Objąłem go mocniej, dodając chłopakowi odwagi – Dwa lata temu byłem zwykłym, beztroskim siedemnastolatkiem. Nie miałem dużo znajomych, zaledwie kilku kolegów, ale nie narzekałem. Uważałem, że życie jest piękne, że mogę wszystko, kochałem przyrodę, sport, uwielbiałem bawić się z młodszym rodzeństwem w ogrodzie. Różniłem się od rówieśników… dla moich kolegów najważniejsze były dziewczyny, imprezy, ja raczej wolałem pograć w nogę, spędzić czas z rodziną. Dużo czasu spędzałem ze swoim kolegą Markiem, po jakimś czasie zacząłem na niego patrzeć nie jak na kumpla, a raczej jak na… - zawahał się na chwilę -  jak chłopak patrzy na dziewczynę – zamilkł i spojrzał na mnie zdenerwowany – Jeżeli się mnie brzydzisz to mogę wyjść…
 - Co? – dopiero po chwili dotarło do mnie ostatnie zdanie, które powiedział – Ależ skąd! Nie mam nic przeciwko homo, mam nawet kilku kolegów innej orientacji, tak więc spokojnie – posłałem mu uśmiech, który odwzajemnił – Możesz kontynuować – dodałem. Chłopak z wyraźną ulgą zaczął opowiadać dalej skrobiąc nadruk na swoim kubku.
 - Nie wiedziałem co się ze mną działo. Coraz częściej zwracałem uwagę na facetów, dziewczyny w ogóle mnie nie pociągały… bałem się… na początku myślałem, że to może jakaś choroba – zaśmiał się kręcąc głową – Wiem to było głupie, ale naprawdę taka myśl przeszła mi przez głowę. Dotarło do mnie, że jestem gejem i zakochałem się w swoim kumplu. Czułem się strasznie niezręcznie w jego towarzystwie, więc w końcu powiedziałem mu co do niego czuję. Potem nastał najgorszy okres mojego życia, wszystko zaczęło się sypać. Mój kumpel odwrócił się ode mnie, po kilku dniach cała szkoła znała moją orientację. Byłem prześladowany. Pewnego dnia wróciłem cały zapłakany do domu po kolejnym płukaniu w szkolnym kiblu. Mama zaczęła mnie wypytywać co mi się stało, dlaczego jestem cały mokry, dlaczego płaczę… Powiedziałem jej wszystko, ona jako jedyna mnie zrozumiała, zaakceptowała mnie takiego jakim jestem. Niestety mój ojciec już nie był taki dobry, kiedy się dowiedział stwierdził, że nie ma już syna, kazał mi się wynosić z domu, bo nie chciał mieszkać pod jednym dachem z pedałem. Nawyzywał mnie, więc spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłem swój dom. Matka próbowała wpłynąć na decyzję taty, lecz on był nieugięty… wyrzekł się mnie. Nie widziałem ich od dwóch lat… - starł dłonią łzy, które spływały po jego policzkach.
 - Przykro mi – tylko tyle potrafiłem z siebie wydobyć po tym co usłyszałem. Jego historia mną wstrząsnęła, jego własny ojciec wyrzekł się go za coś takiego, za to że jego syn wolał mężczyzn. Nie miałem bladego pojęcia, że na ziemi żyją tak okropni ludzie. Gdybym miał syna, to nigdy bym tak go nie potraktował! Zrobiło mi się strasznie smutno, chciałem jakoś pomóc temu chłopakowi, przecież Niall nie może do końca życia błąkać się po ulicach. Ktoś taki jak on zasługuje na prawdziwą rodzinę, miłość i wsparcie. A nie na coś takiego.Muszę mu jakoś pomóc, ale jak…?
 - Mimo tego jak bardzo mnie skrzywdził, tęsknię za nim – domyśliłem się, że miał na myśli tatę – i za mamą… wiesz co jest najdziwniejsze? To, że po kilku dniach od kiedy mnie wyrzucił, wybaczyłem mu, nie miałem mu za złe tego co zrobił – pociągnął nosem – To chyba dlatego, że go kocham, prawda Zayn?
 - Oczywiście, że tak – uśmiechnąłem się do niego pocieszająco – Wiesz co powinieneś zrobić? – podniósł głowę i popatrzył na mnie pytająco – Powinieneś wrócić do nich i z nimi porozmawiać, może wtedy twój ojciec działał w przypływie emocji, może on też  za tobą tęskni? – odstawiłem swój pusty już kubek na stoliczek, który stał obok kanapy i z powrotem usiadłem obok blond chłopaka. Niall przez chwilę zastanowił się nad moimi słowami, lecz tylko machnął ręką lekceważąco.
 - Gdybyś widział go te dwa lata temu to.. – nie skończył.
 - To było dwa lata temu, nie wiesz co jest dzisiaj – przerwałem mu i zerwałem się na równe nogi – Nie mogę pozwolić, żebyś znów wrócił na ulicę, tak więc wstawaj i ruszamy – pociągnąłem go za rękę gdyż chłopak nie był skory do wyjścia spod ciepłego koca. Po chwili poddał się i poszedł za mną – wręczyłem mu jakąś moją kurtkę, która była już dla mnie za mała, gdyż ta Nialla nadawała się tylko do wyrzucenia. Sam założyłem buty, grubą kurtkę oraz szalik i wyprowadziłem zdezorientowanego chłopaka z mieszkania.
 - Tak właściwie to gdzie jedziemy? – spytał kiedy już wsiadaliśmy do mojego Audi.
 - Jak to gdzie? Do twojego domu – chłopak słysząc to zamarł w bezruchu i rzucił mi przerażone spojrzenie – Wsiadaj – powiedziałem widząc, że Niall miał chęć uciec tam gdzie pieprz rośnie. W sumie nie dziwiło mnie to, że nie chciał ich spotkać, a raczej jego ojca, no ale przecież jeśli z nimi nie porozmawia to może wiele stracić. Jeżeli tata Nialla znów zacznie go wyzywać to nie zapanuję nad sobą i mu coś powiem, a potem wrócę z chłopakiem do mnie i pomyślimy co dalej. Ale mam nadzieję, że jednak będzie inaczej i chłopak znów będzie mógł zasmakować rodzinnego ciepła.
 - Nie chcę – zająkał się – Boję się…
 - Niall, cokolwiek się stanie to cię tam nie zostawię – położyłem rękę na piersi – Przysięgam – na szczęście to poskutkowało i blondyn po chwili wahania wsiadł do auta i grzecznie zapiął pasy. Usatysfakcjonowany usiadłem za kierownicą i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Chłopak po wytłumaczeniu mi jak mam dojechać do jego rodzinnego domu, nic już nie powiedział podczas podróży. Był zajęty własnymi myślami, a ja własnymi. Jadąc do domu Nialla jedno pytanie łaziło mi po głowie i nie chciało mi dać świętego spokoju.Malik co się z tobą dzieje? Właśnie to bardzo dobre pytanie… Nigdy nie zachowywałem się tak jak teraz… zawsze najważniejszy był dla mnie czubek własnego nosa no i może losy rodzinny i nic poza tym. Nie zwracałem uwagi na uczucia innych ludzi. A teraz… teraz byłem jak nie ja. Gdy zobaczyłem Nialla leżącego na śniegu, poczułem wewnętrzy ból, nigdy wcześniej czegoś takiego nie odczuwałem. Było mi go szkoda, dlaczego? Może dlatego, że był taki bezbronny i był w moim wieku? Nie wiem co mną kierowało. W moim sercu obudziło się tak jakby ciepło i współczucie dla drugiego człowieka. Kiedy przyprowadziłem go do siebie, dałem mu ubrania, rozmawiałem z nim, czułem pewną lekkość. Byłem zadowolony, może i szczęśliwy? Ale czym to się ma? Czyżby to pomoc innym przynosiła takie uczucie? Jeśli tak to mogę to robić do końca życia,  pomagać ludziom oczywiście – To tutaj – powiedziałem sprowadzając zamyślonego blondyna na ziemię, musiał się nad czymś nieźle głowić, jeżeli nawet nie zauważył, że dojechaliśmy. Dom rodziców Nialla był mały, otoczony ładnie zadbanym ogródkiem. Było już dość późno, więc nie widziałem dokładnie jego wyglądu, w końcu zbliżała się 22 – Gotowy? – poklepałem spiętego chłopaka po ramieniu, niebieskooki wpatrywał się w budowlę stojącą przed nami jak w obrazek lecz też z przerażeniem.
 - Chodźmy – wydusił z siebie na tyle głośno, że mogłem go dosłyszeć. Wysiedliśmy  z auta jednocześnie i ramię w ramię podążaliśmy wysypaną kamyczkami ścieżką do drzwi wejściowych – Dużo się nie zmieniło – zauważył Niall lustrując cały ogródek, zacząłem również się rozglądać zaciekawiony. Wokoło było mnóstwo krzaków różanych, które pewnie mama blondyna uwielbiała, akurat w tej porze roku były przysypane białym puchem. Z pod śniegu wystawały głowy krasnali ogrodowych oraz dało się zauważyć zarys grządek, gdzie pewnie sadzono zioła i warzywa. Był to normalny ogródek niczym wyróżniający się od reszty. Nawet nie zauważyłem kiedy doszliśmy do drzwi, a Niall niepewnie pukał do drzwi. Przytrzymałem go za ramię bo przez chwilę wydawało mi się, że zaraz stchórzy i ucieknie. Lecz na całe szczęście się tak nie stało. Drzwi otworzyła nam kobieta średniego wzrostu o jasnych włosach i bladej karnacji. Od razu dostrzegłem, że Niall jest bardzo do niej podobny, więc była to pewnie jego mama. Spojrzała na nas  zdezorientowana i troszeczkę zdziwiona.
 - A panowie do kogo?  - spytała, gdyż żaden z nas nic nie mówił. Szturchnąłem chłopaka stojącego po mojej prawej, który stał jak wryty i wgapiał się w swoja matkę. Kątem oka dostrzegłem zawiedzenie na jego twarzy, pewnie dlatego że go nie poznała. No ale czego on mógł się spodziewać skoro nie widzieli się dwa lata?! Szturchnąłem go jeszcze mocniej, gdyż blondyn w ogóle nie reagował. Stał tak blisko mnie, że aż czułem jak cały się trząsł. 
 - Cześć mamo – powiedział łamiącym się głosem czekając na reakcję swojej rodzicielki. Kobieta otworzyła szeroko oczy nie dowierzając w to co usłyszała.  Nagle uśmiechnęła się szeroko i w mig pokonała dzielącą ją odległość od syna i mocno go przytuliła. Uśmiechnąłem się widząc taką uroczą scenkę, i czego tu się bać? Wiedziałem, że mama na pewno go przyjmie z otwartymi ramionami. Niall zerknął na mnie i uśmiechnął się, w jego oczach dostrzegłem iskierki szczęścia, mam nadzieję, że  na zawsze zagoszczą w tych niebieskich tęczówkach.
 - Synku, to naprawdę ty?! Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam! – jeszcze mocniej go przytuliła, chyba z obawy że to wszystko mogłoby się jej tylko przyśnić – Dzwoniłam do ciebie, szukałam cię – kobieta zachłystnęła się łzami szczęścia – Już myślałam, że ci się coś stało – odsunęła się od niego żeby mu się przyjrzeć – ale ty urosłeś, jesteś strasznie chudy – zmierzyła go od stóp do głów kręcąc głową z niezadowolenia.
 - Tęskniłem za tobą mamo – powiedział blondyn – Tak bardzo cię kocham – ucałował rodzicielkę w policzek,  na co ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. W jej oczach także tańczyły iskierki szczęścia, kolejna rzecz którą chłopak po niej odziedziczył – Mamo to Zayn. To on przekonał mnie, żebym tutaj przyjechał, bardzo mi pomógł – oboje spojrzeli na mnie, a ja poczułem się strasznie niezręcznie. Jeszcze nigdy wcześniej tak dziwnie się nie czułem, to było coś zupełnie nowego. Nie miałem pojęcia co powinienem teraz zrobić, czy przedstawić się, czy może najlepiej jakbym sobie stąd poszedł?
 - Nie wiem jak ci dziękować – mama Nialla obdarzyła mnie szczerym uśmiechem, po czym zamknęła mnie w swoim uścisku tak samo jak wcześniej blond chłopaka. Posyłając Niallowi zdziwione spojrzenie, na co on tylko się dźwięcznie zaśmiał, odwzajemniłem uścisk i poklepałem kobietę po plecach.
 - Co tu się dzieje? – spojrzałem w kierunku z którego dochodził ten męski głos, kątem oka zauważyłem jak Niall przełyka głośno ślinę, a z jego oczu znikają te wesołe iskierki, matka blondyna puściła mnie i spojrzała na swojego męża uśmiechając się do niego. Podążyłem za ich wzrokiem troszeczkę zestresowany, bałem się jak ojciec Nialla będzie się zachowywał. Przyjrzałem mu się bliżej, był dość niski, trochę osiwiały, wyglądał jak przeciętny pięćdziesięciolatek, szczerze mówiąc to nic szczególnego w jego wyglądzie nie zauważyłem. Miał dość przyjemne rysy twarzy i jakoś trudno mi było uwierzyć w to co jakąś godzinę temu opowiadał mi blondyn – Niall? – spytał nie dowierzając w to co widzi. Podszedł bliżej i przyjrzał się blond chłopakowi, który przyrósł chyba do tej wycieraczki. Z niepokojem oczekiwałem tego co może się zaraz wydarzyć. Ojciec Nialla wpatrywał się w swego syna z nieodgadnionym wyrazem twarzy, natomiast on sam zaczął przyglądać się czubkom swoich starych trampek. Kątem oka zarejestrowałem jak ręka starszego mężczyzny się podnosi, przez moment myślałem, że chciał uderzyć swego syna. Lecz on podszedł do niego jeszcze bliżej i przytulił blondyna do swojej piersi. Niall niedowierzając w taki obrót wydarzeń spiął się jeszcze bardziej, lecz w końcu rozluźnił się i poklepał ojca po plecach – Synku, ja-ja przepraszam! To wszystko co ci powiedziałem, ja-ja nie powinienem był tego mówić. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję! Przepraszam! Czy mi wybaczysz? – w oczach taty Nialla zalśniły łzy, które zaczęły spływać po pomarszczonych ze starości policzkach.
 - Już dawno ci wybaczyłem – wyszeptał blondyn również płacząc, ale tym razem płakał ze szczęścia. Pierwszy raz od dłuższego czasu płakał ze szczęścia, uśmiechał się, a w jego oczach znów zalśniły iskierki szczęścia, które od dwóch lat schowały się głęboko we wnętrzu chłopaka. Patrząc tak na jego szczęście, nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Przed moimi oczami staną bezdomny blond chłopak leżący na śniegu pod moim blokiem, a za moment w tym samym miejscu pojawił się ten sam chłopak przytulający swego ojca. Nie mogłem uwierzyć, że w ciągu zaledwie kilku godzin jego nastrój i nastawienie do życia tak bardzo się zmieniło. Można powiedzieć że to była magia, Magia Świąt.
Stojąc pod domem Nialla i przyglądając się mu, zrozumiałem, że zrobiłem coś dobrego.
Uświadomiłem sobie, że to będzie mój cel w życiu.
Będę pomagał innym.